Dzień 33 – 06.07.2018

Ostatni dzień podróży miał być prosty. Po śniadaniu i pożegnaniach z przyjaciółmi bez żadnych przygód mieliśmy przejechać całą Polskę docierając do naszych domów. Niestety rzeczywistość podróżnicza szybko pokazała, że nigdy nie wolno lekceważyć drogi. Do Tarnowa i Krakowa dojechaliśmy w miarę sprawnie i bez większych problemów. Niestety na tym koniec. Pod Częstochową stało się najgorsze co mogło się stać. Z silnika dobiegło nas dziwne klekotanie, które co raz bardziej się nasilało. Przerażeni zatrzymaliśmy się na poboczu. Wyjęliśmy wszystkie bagaże. Zauważyliśmy, że z odmy olejowej wycieka olej silnikowy. Sprawdziliśmy stan oleju. Na bagnecie prawie go nie było. Dolaliśmy 4,5 litra zapasowego który mieliśmy ze sobą. Zatem ostatnie kilometry pokonywaliśmy mając 0,5 oleju w silniku. Wiedzieliśmy, że to koniec jazdy…
Po długich rozmowach z ubezpieczycielem u którego mieliśmy wykupiony pakiet Assistance przyjechała laweta i taksówka. Limit transportu to 200 kilometrów, dlatego na lawecie dojechaliśmy do Kutna. O północy do tego miasta przyjechał tata Igi, który podpiął linę holowniczą do swojego auta. Ostatnie 200 kilometrów tegorocznej wyprawy pokonaliśmy na holu. Do domu przyjechaliśmy o 5 rano… Wróciliśmy na tarczy, nie z tarczą. Bogdan nas pokonał, lecz w naszych sercach i tak kwitła duma. 33-letnim busem objechaliśmy kolejny fragment Europy przeżywając nieprawdopodobne przygody. Radość mieszała się jednak ze smutkiem, bo właśnie kończyła się tegoroczna wyprawa. Wyprawa , która tak wiele dla nas znaczyła. Pierwsza noc we własnym łóżku jest najgorsza. Potem jest już tylko łatwiej, stopniowo wracać do rzeczywistości…

Dzień 32 – 05.07.2018

W miejscowości Tokaj – węgierskiej stolicy wina znajdujemy niewielką winiarnię, w której właściciel mówi po polsku. Odwiedzamy piwnice wypełnione winami i kosztujemy najlepszych butelek. Po obiedzie w tej samem miejscowości ruszamy na północ. Sprawnie przejeżdżamy przez Słowację i docieramy do granicy naszego państwa. Po 32 dniach drogi docieramy do Polski! Zatrzymujemy się w Klimkówce, gdzie nasi przyjaciele, których poznaliśmy w pierwszej wyprawie Fiatem 125p, prowadzą agroturystykę „Nasza Polana”. Do nocy rozmawiamy przy ognisku.

Dzień 31 – 04.07.2018

Praktycznie cały dzień jedziemy. Mimo tego, że mammy kilka dni zapasu z różnych względów postanawiamy zakończyć wyprawę kilka dni wcześniej i teraz jechać już na północ. Wieczorem spotyka nas niespodzianka na granicy. Okazuje się, że przejście graniczne, którym chcieliśmy wjechać do Węgier jest zamknięte. Musimy nadłożyć kilometry i dojechać do innego przejścia.
Wieczorem w trakcie poszukiwań noclegu trafiamy w bardzo dziwne miejsce. Gdy podchodzimy do wielkiego domu zauważamy, rosłego mężczyznę, który na nasze pytanie czy mówi po angielsku od razu mówi nie. Wygania nas z ogrodu. Zza jego pleców wychodzą kolejni mężczyźni bez karku. Zastanawiamy się czy nie trafiliśmy przypadkiem do gangsterskiej dziupli. Szybko opuszczamy miejsce i znajdujemy nocleg 30 kilometrów dalej.

Dzień 30 – 03.07.2018

Rano docieramy do miejscowości Novaci, gdzie rozpoczyna się jedna z najpiękniejszych dróg świata – Transalpina. Droga, która stanowi ogromne wyzwanie dla naszego busa. Pierwszy problem z busem jest jednak niepozorny. W trakcie próby przegonienia klaksonem zwierząt z drogi sygnał zacina się i nie możemy go wyłączyć. W ten sposób przejeżdżamy kilkaset metrów z wyjącym klaksonem, aż do najbliższego zjazdu. Wyłączenie i włączenie silnika rozwiązuje problem. Odczuwamy również nieszczelność przewodów turbinowych, przez które silnik ma mniejszą moc. Droga jest piękna, mimo dużego zachmurzenia. W ostatniej jej części zatrzymujemy się na przygotowanie obiadu oraz podreperowanie samochodu. Ponownie łatamy nieszczelność przewodów turbinowych i dodatkowo smarujemy element drążka zmiany biegów. Po tych zabiegach samochód prowadzi się idealnie. Silnik odzyskał moc, a biegi wchodzą jeszcze lepiej. Nocleg spędzamy nad lokalną rzeką.

Dzień 29 – 02.07.2018

Wcześnie rano docieramy ponownie do Sofii, gdzie wracamy do weterynarza. Po kilkunastu minutowej wizycie mamy dobre wieści. Z Tetrisem wszystko dobrze. W trakcie drogi musimy tylko zadbać o powstałą ranę. Prawie cały dzień jedziemy na północ Rumunii, która zachwyca swoją kulturą! To prawdziwa perełka, gdzie cały czas widać stare obyczaje, które tak uwielbiamy. Po drodze zatrzymujemy się w miejscowości Bełogradczik ze skalnym miastem. Wieczorem, mimo zatrzymujemy się w przydrożnym motelu, mimo niegodności co do tego pomysłu. Jest to w końcu zaprzeczenie naszej idei taniego podróżowania i nie wydawania pieniędzy na noclegi. Dwójka z nas śpi w busie pod motelem utrzymując założenia.

 

Dzień 28 – 01.07.2018

Od samego rana słyszeliśmy z pobliskich pagórków wołanie pasterzy owiec. Ich specyficzna intonacja jest nie do pomylenia z czymkolwiek.
Po porannych czynnościach udajemy się do Sofii, stolicy Bułgarii. Po kilkudziesięciu minutach w tym mieście możemy jednoznacznie stwierdzić – to już w zasadzie koniec Bałkanów. Wniosek ten wysnuliśmy po zauważeniu policji, która zakazuje parkowania w niedozwolonych miejscach. Takie sytuacje w poprzednich miastach nie miałyby miejsca. Jesteśmy w europejskiej stolicy z ciekawym klimatem jednak nie znacznie różniącym się od klimatu takich stolic jak np. Warszawa. Powoli kończy się odkrywanie zupełnie „innego”.
Niestety w trakcie spacery dochodzi nas przykra informacja. Tetris rozdrapał sobie sporego guza, którego miał na czole. Iga i Przemek udają się do weterynarza, który mówi, abyśmy przyjechali jutro rano.
Na aplikacji Park4Night znajdujemy nocleg w pobliskich górach, i rozstawiamy się zaraz obok 200-osobowej prawosławnej pielgrzymki.

Dzień 27 – 31.07.2018

Dzień zaczął się powoli. Poziom wody w rzece podnosił się, a my przygotowywaliśmy się do kolejnego dnia.

Około godziny 11 ruszyliśmy do Skopje – stolicy Macedonii – miasta tysiąca pomników i mieszanki budynków nowoczesnych z pseudo-antyczną architekturą. Postanowiliśmy spędzić tutaj cały dzień. Chcieliśmy poczuć atmosferę miasta i przejrzeć się codziennemu życiu jego mieszkańców.

Z myślą o Bułgarii ruszyliśmy w stronę granicy, jednak jeszcze przed jej przekroczeniem zatrzymujemy się na nocleg. Znajdujemy polanę nad małym potokiem. Spotykamy pasterza z owcami i pytamy, czy możemy spędzić tutaj jedną noc. On na to: Ne ma problema!

Dzień 26 – 30.07.2018

Gdy wjechaliśmy do Macedonii od razu kierowaliśmy się do ruin starożytnego miasta Stobi. Zwiedziliśmy je około południa, potem udaliśmy się do lokalnej winnicy, gdzie zjedliśmy obiad i skosztowaliśmy winnych trunków. Stamtąd udaliśmy się do kanionu Matka. Krajobraz zmienił się z ogromnych pól winorośli, na mglistą górską panoramę.

W miejscu, które obraliśmy sobie za nocleg trafiliśmy na ćwiczenia do zawodów kajakarskich. Zawodnicy pływali po rwących wodach rzeki, kiedy my powoli przygotowywaliśmy się do spania.

Dzień 25 – 29.07.2018

Rano zebraliśmy się i ruszyliśmy do Salonik – stolicy greckiej Macedonii. Zdarzyło się tak, że zwiedzanie tego miasta przypadło na niedzielę. Mogliśmy przechadzać się po spokojnym mieście. Postanowiliśmy spróbować lokalnej kuchni, a potem przejść się brzegiem morza.

Po skończeniu zwiedzania obraliśmy kierunek na granicę z Macedonią. Jednak jeszcze przed przekroczeniem bramek znaleźliśmy nocleg nad małym jeziorem z lokalną plażą.

Zanim zrobiło się ciemno zadbaliśmy o sprawność mechaniczną busa.

Dzień 24 – 28.07.2018

Bardzo wcześnie obudził się Mikołaj. Dnia poprzedniego postanowił, że zdobędzie górę bogów – Olimp. O godzinie 7 był na szlaku i w szybkim tempie poruszał się w górę. Około godziny 13 dał znać reszcie ekipy, że zdobył szczyt i niedługo będzie schodził. W ten oto sposób osiągnięty został symboliczny cel naszej wyprawy.

W międzyczasie pozostali cieszyli się dniem nad morzem, pełnym relaksu i zajadania się pysznymi lodami. O godzinie 18 odebraliśmy Mikołaja, który zmęczony, ale dumny zszedł do parkingu pod szlakiem.

Na nocleg zatrzymaliśmy się na plaży, który spędziliśmy w towarzystwie innych ludzi chętnych na malowniczą noc nad morzem.

Dzień 23 – 27.07.2018

Na ten dzień w planach mieliśmy zwiedzanie miast i zabytków północnej części Grecji. Zaczęliśmy od Janiny – miasta zabytkowego i pełnego sztuki. Razem z psami spacerowaliśmy po ulicach miasteczka. Kolejnym punktem programu były klasztory w chmurach – Meteory. Na parkingu pod największym z monasterów spotkaliśmy 3 volkswageny, które podobnie jak my, zwiedzały bałkańskie kraje. Rozmowa pochłonęła nas tak bardzo, że aż zamknęli nam klasztor. Zadowoliliśmy się widokami pięknych formacji skalnych, na których wybudowane zostały monastyry.

Na nocleg udaliśmy się na wzgórze ponad miastem portowym. Dane nam było obejrzeć zaćmienie Księżyca. Grecka pogoda była idealna do obserwacji tego pięknego zjawiska. Po ciemku zaczerpnęliśmy kąpieli z naszego busowego prysznica, wypiliśmy herbatę i zasnęliśmy.

Dzień 22 – 26.07.2018

Nasz wyjazd opóźniło mokre pranie. Postanowiliśmy wykorzystać ten czas na regenerację. Wyruszyliśmy później niż zwykle. Tego dnia przekroczyliśmy granicę z Grecją. W ten sposób wróciliśmy na teren Unii Europejskiej. Znów mogliśmy swobodnie korzystać z połączeń telefonicznych i Internetu.

Dzień minął nam na pokonywaniu kolejnych kilometrów. Po podziwianiu Grecji zza szyby samochodu, znaleźliśmy nocleg nad morzem. Nie byliśmy tam sami. Ustawiliśmy busa obok campera i paru innych aut. Psy biegały jak szalone, aż jeden z nich nabił sobie guza, a my usiedliśmy przy brzegu i obserwowaliśmy nocne światła pobliskiego miasta.

Dzień 21 – 25. 07.2018

Tego się nie spodziewaliśmy. Pani domu podała nam śniadanie lepsze niż w jakimkolwiek hotelu. Złożone głównie z lokalnych potraw i warzyw prosto z ogrodu dało nam siłę, aby zwiedzić pobliską jaskinię.

Około godziny 10 podjechaliśmy na parking, kupiliśmy bilety oraz otrzymaliśmy kaski i latarki. Zwiedzanie składało się z 40 minutowego marszu, podziwiania samej jaskini oraz powrotu do auta. Światło lamp i latarek ukazało nam stada nietoperzy oraz piękne stalagmity i stalaktyty. Chłód skał był idealną przerwą od upalnego słońca. Wróciliśmy do busa przyjemnie zmęczeni.

Ruszyliśmy w dalszą drogę i postanowiliśmy zatrzymać się na campingu nad morzem. Po kilku nocach spędzonych na dziko była to miła odmiana. Mogliśmy skorzystać z prysznica, toalety, a nawet pralki. Mogliśmy wykąpać się w morzu przy towarzystwie zachodzącego słońca.

Dzień 20 – 24.07.2018

Podczas porannego spacer z psami spotykamy starszego Pana w kaloszach. Oznajmia nam, że musimy zapłacić za parking. Policzył nas za całą noc, ale nie żałujemy, bo nocleg na plaży jest bezcenny.

Po kilku godzinach ruszamy do Tirany, kolejnej europejskiej stolicy. W mieście zjadamy tradycyjne potrawy i przechadzamy się miedzy straganami lokalnego targu. My kupujemy tylko owoce, ale oferta była niemalże nieskończona. Zaczynając od dywanów, idąc poprzez piloty do telewizorów, aż po stare dokumenty (w tym paszporty).

Następnie kierujemy się w stronę jaskini Pёllumbas. Dojeżdżamy do końca asfaltowej drogi i tam orientujemy się w organizacji zwiedzania tego cuda natury. Postanawiamy wrócić tu rano i zwiedzić jaskinię za widnego.

Nocleg znajdujemy u rodziny, mieszkające niedaleko. Pozwalają nam przenocować na trawniku i goszczą nas sześcioma szklankami mleka prosto od rodzinnej krowy.

Dzień 19 – 23.07.2018

Poranek przeznaczamy na zwiedzenie okolicznych szlaków i głębsze poznanie Theth. Kiedy czujemy się usatysfakcjonowani, wsiadamy do busa i pokonujemy wczorajszą trasę, jadąc w przeciwnym kierunku. Dzisiaj wydaje nam się, że idzie to jakoś sprawniej. To pewnie przez znajomość drogi.

Na punkcie widokowym, z którego poprzedniego dnia wyruszyliśmy, zatrzymuje nas fotograf ślubny z parą młodą i pyta, czy mógłby zrobić zdjęcia przy Bogdanie. Chętnie zgadzamy się i obserwujemy jak piękni nowożeńcy prezentują się na tle kolorowego busa. Nawet nasze psy stały się na moment modelami. Po skończeniu sesji zdjęciowej kierujemy się nad morze.

Chcemy spędzić noc na plaży. Po drodze mija nas polski konwój aut terenowych. Pozdrawiamy się nawzajem, a kiedy oni nas wyprzedzają, postanawiamy jechać za nimi. Po chwili okazuje się, że Bogdan woli trasy górskie od piaszczystych. Zakopujemy się w piaskach albańskiego nabrzeża.

Zabieramy się do pracy. Na chwilę możemy powrócić do dzieciństwa i pobawić się w wielkiej piaskownicy. Próbujemy uwolnić busa, żeby kontynuować jazdę. Wśród gór, krów i kóz udaje nam się w końcu wypchnąć Bogdana i postanawiamy zawrócić.

Finalnie, trafiamy na plażę, na której spotykamy świnie. Rozkładamy namioty i zasypiamy.

Dzień 18 – 22.07.2018

Zaczynamy dzień od szczepień i wypisania psich paszportów. Po około godzinie, psy są gotowe do dalszej drogi prze Europę. Prosto od weterynarza zmierzamy do granicy z Albanią. Jeszcze dzisiaj chcemy ją przekroczyć.

Udaje się to zrobić bez problemu. Już oficjalnie, jadą z nami trzy psy – podróżnicy. Monte, Hvala oraz Tetris. Naszym pierwszym przystankiem jest wioska Theth, położona w górach. Prowadzi do niej droga szutrowa przez góry. Przed rozpoczęciem najtrudniejszego odcinka trasy, zatrzymujemy się na podziwianie górskiej panoramy. Tam spotykamy Polaków i zamieniamy z nimi kilka zdań. Po krótkim namyśle, ruszamy w dalszą drogę.

Trasa jest wyboista. Bus faluje i skacze na kamieniach, niczym statek na wzburzonym morzu. Droga jest na tyle wąska, że co jakiś czas zmuszeni jesteśmy zatrzymywać się i przepuszczać auta terenowe, które podjeżdżają pod górę. Pokonujemy 15 km w 1,5 godziny i nagrodzeni jesteśmy malowniczą wioską schowaną wśród wysokich gór.

Noc spędzamy na jednym z campingów otoczeni owcami, krowami i końmi (co nie do końca podoba się naszym pupilom).

Dzień 17 – 21.07.2018

Psy coraz bardziej się do nas przyzwyczajają. Zaczynają rozumieć, że będziemy o nie dbać i karmić kilka razy dziennie – nie walczą już ze sobą o każdy kęs.

Wracamy do Podgoricy, aby zwiedzić ją trochę bardziej. Na własnej skórze doświadczamy, że stolica Czarnogóry to najgorętsze miasto na Bałkanach. Mimo upału przechadzamy się po ulicach tego miasta, w którym w oddali słychać głośne bębny i odgłosy parady. Przy okazji wywołujemy zdjęcia paszportowe dla psów, żeby uniknąć problemów przy przekraczaniu kolejnych granic.

Na nocleg wracamy w to samo miejsce. Spędzając wieczór nad rzeką, widzimy jak przepływa łódka, która rozpyla preparat przeciwko komarom. Po cichu dziękujemy Panom z łódki, po poprzedniej nocy rozumiemy dlaczego muszą to robić.

Ze świadomością tego, że następnego dnia rano musimy znaleźć się u Pani weterynarz, kładziemy się spać nieco wcześniej niż zwykle.

Dzień 16 – 20.07.2018

Nie musieliśmy ustawiać budzików. Psy doskonale wykonały to zadanie. Równo o godzinie 5 obudziły nas i zakomunikowały, że chcą wyjść na dwór. Dzisiaj, zebranie się do drogi zajęło nam nieco dłużej. Oprócz zjedzenia śniadania i spakowania się, musieliśmy jeszcze przecież pobawić się z pieskami. Rano podejmujemy też decyzję, że psy chcemy zabrać ze sobą do Polski.

W końcu ruszamy w drogę i zmierzamy do weterynarza. Trafiliśmy do Pani, która była bardzo wzruszona tym, że chcemy szczeniaki przygarnąć i zabrać je ze sobą. Informuje nas, że potrzebne będą psie paszporty, chipy oraz konieczne szczepienia. Podała zwierzakom lek w celu odrobaczenia i powiedziała, że mamy wrócić za dwa dni.

Po wizycie, kierujemy się do Podgoricy – stolicy Czarnogóry. Znajdujemy sklep zoologiczny i kupujemy obroże oraz smycze – wyposażenie każdego, dobrego właściciela psa.

Resztę dnia przeznaczamy na relaks i poznanie naszych nowych pupilów. Znajdujemy nocleg nad rzeką. Tam zjadamy ogromnego arbuza, robimy grilla i pozwalamy szczeniakom się wybiegać.

Dzień 15 – 19.07.2018

Po porannej rozmowie z Panią domu ruszamy w stronę Uvec – rzeki, która pięknie meandruje wśród wysokich serbskich gór. Na miejscu okazuje się jednak, że dojazd do punktu widokowego jest w zasadzie niemożliwy. Błotnisto-szutrowa droga powstrzymuje nasze chęci i możliwości Bogdana. Ostatecznie podziwiamy rzekę z oddali. Podjeżdżamy drogą w górę, żeby uciec od błota. Tam postanawiamy zatrzymać się na chwilę i udajemy się na krótki spacer w celu podziwiania widoków.

Po tym wsiadamy do busa i ruszamy w kierunku mostu na Tarze. Aby tam dotrzeć przekraczamy granicę i wjeżdżamy do Czarnogóry. Oglądamy ogromną konstrukcję wąskiego mostu i przechadzamy się z jednego brzegu rzeki na drugi. Po czym ruszamy odkrywać dalsze zakątki Montenegro.

Podczas jechania górskimi drogami zatrzymujemy się na poboczu drogi, żeby nagrać okolicę dronem. W tym momencie zza kamienia wybiegają dwa szczeniaki. Jeden jasny, a drugi w czaro-białe łaty. Za nimi kuleje trzeci, najmniejszy z nich. Zabieramy psy ze sobą w celu znalezienia im domu w pobliskiej wiosce. Niestety w pobliżu nie znajdujemy chętnych, ani schroniska da zwierząt. Ostatecznie, psiaki spędzają z nami noc.

Nocleg znajdujemy na polu u jednej z lokalnych gospodyń. Pozwala nam rozłożyć namioty i podaje adresy najbliższych klinik weterynaryjnych. Karmimy pieski i zasypiamy, tym razem już w dziewięcioro.

Dzień 14 – 18.07.2018

Wczorajsza rozmowa z Nikolajem była prawdziwą ucztą w odkrywaniu obcych nam kultur Rozmawialiśmy o wyznaniach religijnych, przekonaniach społecznych a nawet o trudnych latach historii i polityce. Nikolaj polecił nam również lokalna restaurację, gdzie na śniadanie jemy Cicvarę. Danie składające się z papki chlebowej i śmietany i ogromu tłuszczu. Prawdę powiedziawszy danie nie do zjedzenia, choć miło było odkrywać nowe smaki.

Bez większych problemów przekraczamy granicę Serbską i docieramy do miejscowości Mokra Góra, skąd ruszamy kolejką wąskotorową w dwugodzinną wycieczkę. W drodze do Uvec spotykamy Marco, który pokazuje nam miejsce do spania na dziko. Niestety przyjeżdża właściciel odległego kampingu i mówi, że jeśli tam zostaniemy wezwie policję. Ostatecznie Marco zaprasza nas na podwórko rodzinnego domu, gdzie dostajemy garaż i łazienkę. Obawiamy się o obowiązek meldunkowy. W ciągu 24 godzin trzeba zameldować się na policję i oświadczyć gdzie się nocuje. Ostatecznie postanawiamy nie dokonywać meldunku.

Dzień 13 – 17.07.2018

Pierwszym przystankiem jest Blagaj, w którym źródło ma rzeka Buna, oraz gdzie znajduje się monumentalny klasztor derwiszy. Tam również pijemy turecką kawę i czaj (herbatę). Po kilkugodzinnej jeździe docieramy do Sarajewa, czyli stolicy Bośni i Hercegowiny, w którym obserwujemy mieszankę kulturową tego kraju. Chrześcijaństwo miesza się tutaj z Islamem, co buduje ciekawy klimat tego miasta. Po wyjeździe ze stolicy docieramy do górskiej miejscowości Ravna Romanija, gdzie poznajemy Nikolaja. Miłego studenta, który postanawia ugościć nas i opowiedzieć o swoim kraju.

Dzień 12 – 16.07.2018

Poprzedniego dnia udało się nam zrobić pranie, które teraz musi dobrze wyschnąć, dlatego wyruszamy nieco później. Rozmawiamy z naszymi gospodarzami o ich kraju i o wolności. Mężczyzna w pewnym momencie z uśmiechem na twarzy mówi „karierę w Hollywood już skończyłem”. Czy był to tylko żart, czy faktycznie trafiliśmy do filmowej gwiazdy? Tego nie potwierdziliśmy.
Docieramy do Wodospadów Kravice, jednej z kluczowych atrakcji turystycznych Bośni i Hercegowiny, gdzie spotkamy mnóstwo Polaków. Kiedy dochodzimy na miejsce jesteśmy rozczarowani komercjalizacją tego miejsca. Jednak, kiedy przepływamy wpław niewielkie jeziorko i stajemy pod samymi wodospadami wszystko co złe traci na wartości. Natura stworzyła coś przepięknego.
Na nocleg zatrzymujemy się w miejscowości Citluk, dzięki uprzejmości właściciela nowo budowanego domu.
Wieczorem w pobliskim lesie słyszymy dziwne strzały, które na pewno nie były dźwiękiem Paintballa. W trawie dostrzegamy również dziwnie świecące się punkciki, w długich poszukiwaniach okazuje się, że są to oczy olbrzymich pająków. Jesteśmy przerażeni.

 

Dzień 11 – 15.07.2018

Ok. 5 nad ranem, po całonocnej jeździe docieramy do Dubrovnika. W internecie znajdujemy informację o miłej plaży, na którą postanawiamy się udać i odpocząć. Aby do niej dotrzeć musimy przejść przez gigantyczny opuszczony hotel. Budynek robi piorunujące wrażenie. W okropnym upale rozpoczynamy zwiedzanie tego pięknego miasta. Cały dzień włóczymy się po klimatycznych uliczkach w przerażających temperaturach. Po południu rozpoczynamy oglądać mecz finałowy mundialu. W tym celu postanowiliśmy udać się do Dubrovnika. Mech Chorwacja – Francja jest emitowany na głównym placu miasta. Panujący klimat jest trudny do opisania. Chorwaci mimo przegranego meczu świętują, a my późnym popołudniem przekraczamy kolejną granicę i wjeżdżamy do Bośni i Hercegowiny, gdzie znajdujemy nocleg u miłych ludzi.

 

Dzień 10 – 14.07.2018

Dzień rozpoczęliśmy bardzo wcześnie. Chcemy zdążyć zwiedzić Jeziora Plitwickie – wizytówkę Chorwacji oraz dotrzeć do Morza Adriatyckiego. Niestety po dotarciu na miejsce musieliśmy zrezygnować z podziwiania tego pięknego Parku Narodowego. Ruszyliśmy w stronę morza i znaleźliśmy piękną plażę, w miejscowości Drage, gdzie po raz pierwszy w trakcie wyprawy zanurzyliśmy się w krystalicznie czystą morską wodę. Wieczorem postanawiamy kontynuować jazdę i w nocy dotrzeć do Dubrovnika.

Dzień 09 – 13.07.2018

O 7 obudziły nas dzwony stojącego nieopodal kościoła. Jednak dzień rozpoczęliśmy bardzo późno. Potrzebowaliśmy solidnej regeneracji i pozwoliliśmy sobie na dalszy sen do 9 rano.
W trakcie porannych przygotowań udaliśmy się do miasteczka w poszukiwaniu wody, którą moglibyśmy napełnić nasze 25-litrowe zbiorniki. Znaleźliśmy kran w okolicy kościoła i z ciężkimi zbiornikami na plecach wróciliśmy do busa.
Około godziny 13 ruszyliśmy w drogę do Zagrzebia, stolicy Chorwacji. Miasto z tysiąc letnią historią wywołało na nas wrażenie swoją mało-miasteczkowością. Nie przytłoczyły nas wysokie biurowce, za to zauroczyły historyczne ulice i kamienice. Ceny produktów nie są tak wysokie jak myśleliśmy. Są porównywalne do polskich a nawet niższe.
Kilkadziesiąt kilometrów za Zagrzebiem zatrzymujemy się przy przypadkowym domu. Właściciel na nasze pytanie o możliwość rozłożenia się na podwórku odpowiada „No problema”. Jeszcze przez zachodem słońca córki właścicieli przynoszą nam domową szarlotkę. W zamian częstujemy je domowymi ciastkami i przypinkami.

Dzień 8 – 12.07.2018

Obudziło nas głośne pukanie do okna busa. Wyjrzałem przez zasłonkę i ujrzałem starszego mężczyznę w czerwonej koszulce. Na ramieniu miał trzy gwiazdki. Już wiedziałem co się święci. Po otwarciu drzwi oświadczono nam, że mamy zapłacić mandat za nielegalne spanie na dziko. Początkowo miał wynosić 83 euro za osobę! Na szczęście po krótkich pertraktacjach mandat wyniósł 13,50 euro za osobę. Mimo nieprzyjemnego porannego doświadczenia można uznać, że warto było zapłacić tę kwotę za tak piękne miejsce do spania i za nowo poznanych przyjaciół podróży.
Po szybkim pakowaniu i krótkiej jeździe docieramy do kolejnego przepięknego miejsca – jeziora Bohnijsko. Połączenie krystalicznie czystego jeziora i alpejskich gór wprawia nas w zachwyt. Jezioro znajduje się w Parku Narodowym jednak mimo to można się w nim kąpać czego sobie nie odmawiamy.
W drodze do Chorwacji przejeżdżamy przez Lublanę – stolicę Słowenii. Wieczorem przekraczamy kolejną granicę i tuż za nią zaczynamy poszukwania noclegu.
Zatrzymujemy się przy domu i pytamy o możliwość noclegu. Małżeństwo odpowiada, że niestety u nich na trawniku nie ma miejsca na samochód i dwa namioty, jednak wykonuje kilka telefonów i każe nam jechać za jej autem. Docieramy w lokalny porośnięty trawą amfiteatr, gdzie możemy nocować. Jak się później okazało kobieta zadzwoniła na policję i spytała czy nie mają nic przeciwko naszemu noclegowi. Wyrazili zgodę, więc tej nocy nie martwiliśmy się o mandat.

Dzień 7 – 11.07.2018

Wcześnie rano opuszczamy nasze miejsce noclegu. Przekraczamy granicę słoweńską i po kilku godzinach docieramy do miejscowości Bled, przy której znajduje się przepiękne jezioro polodowcowe. Krystalicznie czysta woda w połączeniu z górską panoramą robi przepiękne wrażenie. Wspinamy się również na wzgórze zamkowe, z którego oglądamy panoramę z innej perspektywy.
Wieczorem znajdujemy najpiękniejszy nocleg w jakim kiedykolwiek byliśmy. Schowani w lesie w górskim wąwozie rozbijamy obóz zaraz przy krystalicznie czystej górskiej rzece. Po kilkudziesięciu minutach w to samo miejsce przyjeżdża samochód. Okazuje się, że za pomocą aplikacji do poszukiwania darmowych noclegów dołącza do nas para Francuzów, z którymi rozmawiamy do północy.

Dzień 6 – 10.07.2018

Jesteśmy uratowani!!!
Po porannym oczekiwaniu, nagle na pobliskiej drodze zauważyliśmy pędzącego Bogdana. To właściciel warsztatu po zamontowaniu skrzyni wsiadł do naszego wehikułu i postanowił przetestować sprawność zregenerowanej skrzyni. Nasz bus wyglądał jakby pędził 200 km/h! Zastanawialiśmy się tylko, czy żadne z naszych krzesełek i innych elementów ekwipunku, których nie przymocowaliśmy, nie wyfrunęło przez burtę.
Po wjeździe do warsztatu mechanik powiedział, że wszystko jest w porządku. Zauważyliśmy jednak, że coś wycieka spod silnika. Tym razem był to płyn chłodniczy. Mechanik szybko zlokalizował wyciek i uszczelnił go. Wsiedliśmy do auta i przejechaliśmy się. 3 i 4 bieg nareszcie zaczął normalnie pracować!
Po szybkim pakowaniu busa przekazaliśmy prezenty naszemu wybawcy i zrobiliśmy wspólne zdjęcie. Dostaliśmy również naklejkę warsztatu.
Ruszyliśmy przed siebie! Powoli przebijamy się przez austriackie góry, które w połączeniu z chmurami, z których leje się deszcz robią piorunujące wrażenie. W trakcie poszukiwań restauracji wjeżdżamy do przydrożnego baru. Wyjeżdżając z parkingu zaliczamy pierwszą kolizję. Cofając uderzyliśmy zderzakiem w duży kamień. Redukujemy masę pojazdu ponieważ odpada nam zakończenie zderzaka. W jednym z mijanych miast staramy się znaleźć nocleg przy domu. Niestety nie udaje się to nam i ostatecznie śpimy w niewielkiej leśnej uliczce wśród gór.

Dzień 5 – 09.07.2018

Po wieczornej wizycie policji na stacji, przy której się zatrzymaliśmy postanowiliśmy nie rozkładać namiotów. W szóstkę spaliśmy w busie. Cztery osoby na rozłożonych tylnych kanapach w poprzek busa i dwie osoby na przednich siedzeniach. O 7:30 otwierał się warsztat samochodowy, przy którym się znajdowaliśmy. Po krótkiej rozmowie wepchnęliśmy busa na podnośnik. Mechanik sprawdził poziom oleju w skrzyni. Okazało się, że jest go tak mało, że gdybyśmy dalej jechali najprawdopodobniej zatarlibyśmy całą skrzynię biegów. Niestety dodał również, że nie są w stanie nam pomóc i podpowiedział, abyśmy udali się do kolejnego warsztatu.
Kilkaset metrów dalej znaliśmy „1a Autohaus Purgstall” czyli ogromny warsztat samochodowy.
łamanym niemieckim powiedzieliśmy co dolega naszemu busowi. Miły właściciel warsztatu powiedział, że zadzwoni w kilka miejsc i popyta o części. Niestety nikt ich nie posiadał. W międzyczasie znaleźliśmy na Facebooku grupy „Polacy w Austrii” i „VW T3 Osterreich”. Poprosiliśmy też o wsparcie na polskich forach miłośników VW T3.
Mechanik powiedział, że za 150 euro mogą wyciągnąć skrzynię biegów i postawić diagnozę. Podjęliśmy decyzję o próbie naprawiania skrzyni w Austrii, choć przez chwilę myśleliśmy nad wezwaniem Assistance i powrocie do Czech, gdzie ewentualne naprawy mogłyby być tańsze.
W trakcie wielogodzinnego oczekiwania zauważyliśmy, że  właściciel warsztatu jest znanym i cenionych austriackim kierowcą rajdowym. Otoczeni zewsząd medalami, pucharami i zdjęciami właściciela przy jego pięknym rajdowym VW Golfie 2 nabraliśmy nadziei.

Po kilku godzinach pracy przy skrzyni biegów dostaliśmy trzy propozycje. Albo remontować skrzynię kompleksowo za 1200 euro, kupić nową za 950 euro lub naprawić najważniejsze rzeczy za 450 euro. Zdecydowaliśmy się na ostatnią  opcję, aby móc kontynuować wyprawę.

Na nocleg zatrzymujemy się na podwórku właściciela warsztatu, który zaprasza nas na wieczorne rozmowy. Jeśli wszystko dobrze pójdzie jutro o 12 wyjeżdżamy z naszego dwudobowego uwięzienia.

Dzień 4 – 08.07.2018

Dostaliśmy ciasto! Z samego rana przywitała nas właścicielka domu, w pobliżu którego rozłożyliśmy namioty. Przyniosła własnoręcznie pieczone ciasto porzeczkowe. Porozmawialiśmy chwilę o wolności i o ich kraju. Poprosiliśmy jeszcze o podpisy na bagażniku dachowym. Następnie za pomocą węża ogrodowego i plastikowych opasek naprawiliśmy przetarcia przewodów powietrznych. Niestety to koniec dobrych wiadomości. Po przejechaniu ponad stu kilometrów w Austrii zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej. Pod silnikiem zauważyliśmy duży wyciek oleju. Po chwili ustaliliśmy, że pochodzi ze skrzyni biegów, którą remontowaliśmy przed wyjazdem. W Austrii w niedzielę wszystko jest zamknięte dlatego nie mamy szansy na ratunek.
Po kilku godzinach na stację przyjechał mechanik samochodowy, który jednak nie mógł nam pomóc. Powiedział tylko, abyśmy poczekali do jutra i udali się do mechanika znajdującego się obok stacji. Wieczorem na stację przyjechała policja. Po kilku minutach rozmowy i uświadamiania nam, że nie jesteśmy na campingu, pozwalają nam zostać. W obawie o mandat planujemy wszyscy nocować w busie. To będzie ciasna noc…

Dzień 3 – 07.07.2018

Wstaliśmy dosyć późno. Po niełatwym rozpoczęciu wyprawy potrzebowaliśmy regeneracji i odpoczynku. Dzień z wolna toczył się przy turystycznym jeziorze, na którego brzegu rozbiliśmy namioty. Po tafli wody pływały dwie żaglówki, a na brzegach przesiadywali wędkarze w oczekiwaniu na połów życia. Po smacznym śniadaniu, spakowaliśmy busa i ruszyliśmy w dalszą drogę. Przemierzając Czechy zauważyliśmy dwie piękne cechy tego kraju – góry, którymi jest pokryty chyba cały kraj i lasy. Ale nie takie zwykłe lasy z kilkoma kikutami. Czeskie lasy to prawdziwe labirynty z milionami, wiekowych drzew. Od gęstości drzew są tak ciemne, że kiedy wjeżdżamy do nich samochodem zaczyna nam doskwierać brak podświetlenia zegarów.
W jednym z większych miast zatrzymujemy się w McDonald’sie, aby skorzystać z Wi-Fi. Na nasze telefony ściągamy nawigację offline, ponieważ w krajach, które nie znajdują się w Unii Europejskiej, nie będziemy mogli korzystać z internetu. Znaleźliśmy również market budowlany, w którym kupiliśmy nakrętki potrzebne do kanap w busie oraz wąż ogrodowy, którym chcemy zaślepić przetarcia w przewodach powietrznych naszego silnika.
Pod samochodem zauważamy duży wyciek płynu chłodniczego, którego nie potrafimy zlokalizować i postanawiamy przyjrzeć się problemowi na noclegu.
Po południu docieramy do drugiego po Pradze najchętniej odwiedzanego miasta w Czechach – Czeskiego Krumlova. Miasta, w którym na 14 tys. mieszkańców znajduje się 170 hoteli. Z premedytacją gubimy się w klimatycznych uliczkach starówki wpisanej na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Późnym wieczorem próbujemy znaleźć nad jedną z okolicznych rzek miejsce na nocleg. Niestety nabrzeże całe pokryte jest polami namiotowymi. Ostatecznie po polsku pytamy właścicieli pewnego domu, czy możemy rozłożyć namioty na ich podwórku. Po rozłożeniu namiotów gotujemy kolację złożoną z makaronu z pesto i korzystamy  z naszego prysznica dachowego.

 

Dzień 2 – 06.07.2018

Dystans: 246 km
Kraj: Polska, Czechy

Plan był prosty. Przejechać całe Czechy w jeden dzień i jak najszybciej nadgonić kilka straconych dni. Jednak już jakiś czas temu nauczyliśmy się, że z Bogdanem nie wiele można planować. Tradycją już chyba są problemy drugiego dnia wyprawy. W każdej podróży drugiego dnia coś złego działo się z naszym wehikułem. W Fiacie 125p zaczął huczeć tylny most, w rowerze zaczął przeskakiwać łańcuch a w zeszłym roku drugiego dnia wyprawy straciliśmy sprzęgło na niemieckiej autostradzie.
Kiedy podjeżdżaliśmy na jedną z większych gór z tyłu dobiegło nas stukanie, jakby ktoś uderzał młotkiem w coś metalowego. Już wcześniej słyszeliśmy owe stukanie, ale nigdy z taką siłą. Dochodziło z okolic skrzyni biegów, którą przecież remontowaliśmy przed wyjazdem za dwa tysiące złotych! W Kłodzku odwiedziliśmy pięć warsztatów samochodowych. Żaden nie miał dla nas czasu. Dopiero szósty przyjął nas, ale ostatecznie nie rozwiązał problemu. Za to zniwelował wyciek płynu chłodniczego. Po naradach postanowiliśmy zaryzykować i ruszyć przed siebie. Choć zastanawialiśmy się, czy nie zawrócić do Gdańska i oddać skrzynię na gwarancję. Co ma być to będzie. Przejechaliśmy granicę Czeską. Zauważyliśmy jeszcze jeden problem. Przy załączaniu turbiny dochodzi nas świcząco-piszczący dźwięk. Najprawdopodobniej wywołuje go przetarty i rozszczelniony przewód doprowadzający powietrze do turbiny. Jutro musimy go uszczelnić.
Przy jednym z jezior spytaliśmy Czechów, czy możemy zostać na noc. Niestety nasze języki nie są tak podobne jak sądziliśmy. Ostatecznie znaleźliśmy miejsce na nocleg nad innym dużym jeziorem.

Zapraszamy do śledzenia naszej pozycji tutaj:
https://s.carcontrol.pl

Login: jedziemypowolnosc@gmail.com
Hasło: bogdan

 

Dzień 1 – 05.07.2018

Dystans: 392 km  
Kraj: Polska

Startujemy o 7 rano, aby jak najszybciej nadgonić stracony czas. Po południu mamy dotrzeć do Pęgowa, gdzie wujek Przemka, którego poznaliśmy w pierwszej wyprawie zaproponował nam wymianę oleju w skrzyni biegów. W prawie 400 kilometrowej drodze nie spotyka nas wiele problemów. Pojawia się problem z plandeką, której od trzech lat nie nauczyliśmy się przymocowywać. Ostatecznie zdejmujemy ją, a bagaże pozostają przymocowane tylko specjalną siatką na bagaże. W trakcie drogi zauważamy jednak, że przy wrzucaniu 3 i 4 biegu pojawiają się zgrzyty. Przy zlewaniu oleju, ze skrzyni biegów wypadają metalowe części, które odpowiadają prawidłowe wbijanie biegów. Nie jesteśmy w stanie teraz nic z tym zrobić. Podejmujemy decyzję, aby kontynuować wyprawę. Musimy delikatniej wbijać biegi.
Do wieczora odpoczywamy w domu rodziny Przemka. Gramy w piłkę, badminton, frisbie – zasłużenie odpoczywamy.

 

Dzień 0 – 04.07.2018

Z wiarą, że uda się się nam wyruszyć około południa rozpoczynamy pakowanie busa o 8 rano. Zanim jednak do tego przystępujemy rozwiązujemy jeszcze problem z  pedałem gazu. Ze względu na jego zbyt mocne przymocowanie silnik pracuje na wyższych obrotach. Na podwórku rodziców Igi wypakowujemy z samochodów wszystkie rzeczy, które planujemy zabrać w podróż. Zapasy jedzenia, które dostaliśmy od firmy Sonko, robią wrażenie i jednocześnie nieco przerażają rozmiarami. W międzyczasie odbieramy zamówione drewniane pudełka pod kanapy, naklejamy naklejki naszych partnerów na bagażnik dachowy, montujemy zasłonki i rozwiązujemy jeszcze inne problemy. Niestety czas szybko mija i ok godz. 18:00 podejmujemy decyzję o wyruszeniu kolejnego dnia. Najpierw jednak otwieramy szampana, aby uczcić gotowość naszego busa „Bogdana” do podróży.

Kategorie: AktualnościOgólna

Mikołaj Gajda

Studiuję zarządzanie na Uniwersytecie Gdańskim. Chyba jestem niepoprawnym marzycielem, który próbuje realizować dziesiątki swoich planów i potrafi wiele dla nich poświęcić. Czasami boję się swoich marzeń i pomysłów. Uwielbiam film zarówno z perspektywy widza jak i za kamerą. Nie wyobrażam sobie życia bez podróżowania i odkrywania „nowego”.